Góry Marmaroskie, leżące w północnej Rumunii, przy granicy z Ukrainą, są dziś dobrze znane i popularne.
Wspominał o nich już Hugo Zapałowicz, polski botanik i podróżnik, inicjator budowy schroniska na Markowych Szczawinach pod Babią Górą, w wydanym w 1881 r. dzienniku „Z Czarnohory do Alp Rodneńskich”.
Marmarosze, od wieków wyznaczają granicę. Jeszcze w okresie międzywojennym XX wieku na szczycie Stoha schodziły się granice II Rzeczpospolitej, Czechosłowacji i Królestwa Rumunii. Dziś przebiega tędy granica Unii Europejskiej. W związku z toczącą się wojną – patrole rumuńskiej Straży Granicznej w dolinach są częste. Także i ja zostałem sprawdzony.
W słoneczny lutowy dzień, postanowiłem odwiedzić starego znajomego,
Faracul (1961 m n.p.m.), najwyższy szczyt całego masywu. Nie byłem na nim od 15 lat. Łagodne zimy dotykają także Karpaty Wschodnie, stąd początek wycieczki niestety z nartami na plecach.
Wyżej, poprzez malownicze polany, latem użytkowane pod wypas owiec i dziewicze zimową ciszą karpackie lasy, droga moja prowadziła do stóp mojego imiennika Mihailecula.
Wkrótce otworzyły się piękne widoki na masyw Popa Iwana Marmaroskiego.
Pomiędzy Mihaileculem a Faraculem leży niewielkie jezioro Vinderel. Dawno temu rozbiliśmy tu namiot. Dziś jezioro spało przykryte pierzyną białego puchu. Ostatnie podejście wyprowadza na zaskakująco płaski szczyt Faracula.
Wspaniała panorama sięgająca od ukraińskich Bieszczad Wschodnich przez masyw Pietrosa, o rzut kamieniem Czarnohorę z Howerlą i „Białym Słoniem” , po Góry Rodniańskie i Pietrosa Rodniańskiego.
Pogoda jest piękna, mróz trzyma, śnieg doskonały do jazdy. 5 cm puchu na twardym. Jedna z najprzyjemniejszych wycieczek narciarskich.